czwartek, 4 czerwca 2015

Grand Theft Auto IV - krótka recenzja.

Jako, że jestem graczem dopiero wkraczającym w świat ogromnych tytułów, z Grand Theft Auto IV do czynienia miałam jakoś niedawno. Dzisiaj postanowiłam zebrać myśli i napisać co o tym myślę.

Testowana wersja: PC 

Wersja Grand Theft Auto IV na PC jest zoptymalizowana wprost tragicznie (musiałam zaznaczyć to na wstępie) nie obędzie się bez pobierania patch'a, który trochę tą grę przyspiesza. I nie, to na pewno nie jest wina mojego komputera, bo z grami podobnego kalibru (nawet takimi z większymi wymaganiami) świetnie dawał sobie radę.
Kolejną kwestią, jest grafika. Nie mówię, że jest brzydka - wręcz przeciwnie. Wygląda całkiem sympatycznie, tym bardziej grałam na pececie a sama gra jakby nie patrzeć, ma już swoje lata. Tylko dlaczego wszystko jest szare? Liberty City wzorowane na Nowym Jorku powinno być miejscem, gdzie wszędzie są kolorowe, gigantyczne billboardy, zielona trawa i jaskrawo-żółte charakterystyczne dla miasta taksówki, zamiast tego jest szaro.

Fabuła była średniawa - jak na serię GTA przystało, (Jedyna odsłona cyklu, gdzie wątek główny przeskoczył na wyższy poziom, to GTA V, gdzie idealnie można było wczuć się w gangsterski klimat grając już nie jedną, ale trzema postaciami.) Głównym protagonistą jest Niko Bellic - Serb, który zaślepiony obietnicami bogactwa swojego kuzyna Romana - postanawia przybyć do Ameryki. Jednak co się okazuje? Wszystko to były brednie - Roman okazał się zadłużonym po czubek głowy właścicielem firmy taksówkowej. Dalej nie zdradzam, bo nie chcę spojlerować.

Jednego temu tytułowi nie można zarzucić - dbałości o szczegóły. Kiedy wychodzimy z samochodu - wciąż słychać z niego dobiegające dźwięki grającego radia. W różnych dzielnicach miasta, możemy usłyszeć różne dialogi przechodniów. Są nawet Polskie akcenty! Po popchnięciu przechodniów możemy natknąć się np. na "Uważaj". Kradnięcie samochodów stało się bardziej realistyczne. Teraz nasz protagonista przed wejściem do zaparkowanego samochodu - najpierw wybija szybę, co uruchamia alarm. Na mostach pojawiają się płatne przejazdy, z internetu możemy korzystać w kafejkach, a on sam zrobiony jest z dokładnością i nie ogranicza się tylko i wyłącznie do kilku stron.
Należy też pochwalić soundtrack, który jest po prostu genialny i trafia w niemal same sedno mojego gustu muzycznego, przynajmniej stacja Liberty Rock Radio, gdzie byłam zaskoczona słysząc jeden z moich ulubionych kawałków takich zespołów jak np. The Smashing Pumpkins. Fajną opcją jest też "stacja niezależna" gdzie nawet komputerowy amator jest w stanie z łatwością poradzić sobie z wgraniem ulubionych piosenek. To jest prostsze niż w Simsach!

Jeśli trochę już czytasz moje wypociny - pewnie wiesz, że strasznie lubię, jeśli w grach mamy opcje wpłynięcia na wygląd naszego protagonisty. Tutaj bardzo mi tego zabrakło. Nie ma nawet fryzjera, a powodzianie mają bogatszy wybór co do ubrań niż nasz Niko.

W porównaniu do poprzedniej odsłony - GTA: San Andreas, zasób samochodów jest dosyć ubogi. Podobnie jak zasób dodatkowych możliwości. Nie możemy tutaj modyfikować pojazdów a jedynie zmienić ich kolor. Do szału także potrafi doprowadzić ciągle dzwoniący telefon i ten znany tekst, który stał się pośmiewiskiem internetów: "Hey cousin! Let's go bowling!"
Mimo, że system stosunków z innymi postaciami jest ciekawy, to jednak potrafi być bardzo irytujący. Chcąc utrzymać dobry kontakt ze znajomymi, musimy często z nimi wychodzić i korzystać z aktywności jakie oferuje nam świat gry, kiedy jednak odmówimy wyjścia - stosunki pogarszają się. Rozwiązaniem może być wyłączenie telefonu.



Podsumowując:

+ Dbałość o szczegóły
+ Genialny Soundtrack
+ Różnorodność misji
+ Ciekawe zakończenia
+ Nie najgorsza fabuła
+ Dłuugie godziny spędzone przed ekranem


- Szarość, szarość i jeszcze raz szarość
- Beznadziejna optymalizacja
- Minimalne opcje customizacji postaci

Ocena: słabe 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz